A Jezus (znowu) przemówił do nich tymi słowy: Ja jestem światłością świata; kto idzie za mną, nie będzie chodził w ciemności, ale będzie miał światłość żywota. J 8,12

„Słuchaj swego głosu”, „Bądź wierny sobie”, „Idź za głosem serca”, „Po prostu to zrób”. „Just do it”. Znamy te slogany z reklam, filmów, powieści, piosenek, przemów motywacyjnych. Jean-Jacques Rousseau znacznie wyprzedzając czasy krótkich bonmotów reklamowych twierdził po prostu: „Co zdaje mi się dobrym – jest dobre. Co zdaje mi się złym – jest złe”. Proste!

Od dziecka wychowujemy się na takich złotych myślach. W rezultacie często mamy przekonanie, że wiemy najlepiej. Gdybym zapytał, kto z nas ma błędne poglądy polityczne albo czyja opinia na temat służby zdrowia jest odrealniona, to myślę, że nikt by nie podniósł ręki. Na wszelki wypadek, nie zapytam. Raczej każdy jest przekonany, że ma umiarkowane i realne poglądy polityczne, opinia na temat spraw społecznych jest wyważona i przemyślana. I właściwie, dlaczego inni tak nie myślą? Dlaczego inni nie widza tego, co ja? Przecież to takie oczywiste. „Co zdaje mi się dobrym – jest dobre. Co zdaje mi się złym – jest złe”.

Nie mówmy jednak o polityce czy służbie zdrowia. Porozmawiajmy o czymś bardziej świątecznym – o światłości. To często, może najczęściej powtarzane słowo w czasie Bożego Narodzenia. Dziwne jednak, ze rzadko pojawia się w naszych życzeniach. A właściwie się pojawia, tylko pod postacią pojęcia – „szczęście”.

Czym jest szczęście? Można odpowiedzieć, chyba zgodnie z intuicją i maksymą Rousseau: „Każdy sam najlepiej wie co mu daje poczucie szczęścia, a co nie”. Trudno zaprzeczyć. Niemniej warto zauważyć, że tak odpowiedzieć może ktoś, kto uważa się za liberała. Jeśli liberałem się nie jest, to bywa trudniej. Tym bardziej, że większość religii, w tym chrześcijaństwo (w dużym stopniu), opiera się na przekonaniu, że pojedynczy człowiek – wbrew temu co twierdzą liberałowie – rzadko wie, co mu jest do szczęścia potrzebne, trzeba więc nim odpowiednio pokierować.

W Delfach przy wejściu do świątyni Appolina pielgrzymów witała maksyma: „Poznaj samego siebie”. Skądinąd słowa bardzo bliskie, chrześcijańskiej duchowości, zakładające, że tak naprawdę nie znamy siebie samych i nie wiemy do końca, co nam daje szczęście. Nie zawsze to, co nam się wydaje miłe i przyjemne, trwale nas uszczęśliwia.

Starożytni, chrześcijańscy teologowie, jak na przykład apostoł Paweł czy Augustyn, głęboko podzielali ten pogląd. Dobrze wiedzieli, że gdyby zapytać ludzi, to większość wolałaby raczyć się winem i doświadczać cielesnych uciech niż modlić się do Boga.

Czy cielesne uciechy i wino są źródłem szczęścia? Proszę głośno nie odpowiadać. Tym bardziej, że Augustyn z Pawłem, usilnie by dowodzili, że niekoniecznie, przynajmniej jeśli chodzi o długą perspektywę życia. Pewnie nie do końca czujemy się zachęceni takim punktem widzenia, ale… jeśli się nad tym głębiej zastanowić, to faktycznie: fakt, że większość ludzi przywiązuje olbrzymią wagę do przyjemnych doznań, nie czyni ich jeszcze szczęśliwymi.

Szczęście, może więc polega na uwolnieniu się gonitwy za subiektywnymi odczuciami. Dlaczego? Ponieważ nawet jeśli odczuwamy chwilową przyjemność, nasz umysł nie jest spokojny, ponieważ domaga się, aby doznanie się potęgowało albo boi się, że szybko zniknie. Raczej nie tędy droga, przekonywaliby Paweł, Augustyn i inni ojcowie Kościoła… Niemniej, co może zdziwić, nie byliby osamotnieni.

Laureat Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii, Daniel Kahneman, przeprowadził badanie, w którym poprosił respondentów, aby opisali typowy dzień pracy. Mieli to uczynić szczegółowo, koncentrując się na epizodach i oceniając, czy były one miłe czy niemiłe. Potem zestawił szczegółowe opisy, z ogólną oceną pracy i odkrył dziwny paradoks. Choć w szczegółach przeważały epizody stresujące i niemiłe, to większość osób postrzegała wykonywaną pracę jako wartościową, ważną i satysfakcjonującą.

To tak jak z wychowywaniem dziecka. Noblista zauważył, że kiedy zsumuje się chwile miłe i niemiłe, opieka nad dzieckiem może wydać się zajęciem dość frustrującym. Sprowadza się głównie do zmieniania pieluch, sprzątania, mycia i radzenia sobie z atakami buntu, gdy dzieci trochę podrosną. A mimo to, prawie każdy, bez wahania powie, że to najpiękniejsze doświadczenie w życiu, największa radość i szczęście.

Może więc starożytni teolodzy, nie byli tak oderwani od życia i faktycznie liczebna przewaga chwil przyjemnych nad nieprzyjemnymi, to jeszcze za mało, by mówić o szczęściu?

Gdzie zatem szczęście jest, jeśli nie w przyjemnych doznaniach? Gdzie go szukać? Badania Daniela Kahnemana, mogą stanowić wskazówkę, którą syn luterańskiego pastora Fryderyk Nietsche ujął tak: „Kto ma >po co< żyć, zniesie każde >jak<”.

Wychowywanie dzieci jest jednym z przykładów, że życie wypełnione sensem, może być głęboko satysfakcjonujące nawet pośród wielu trudności i stresu. I odwrotnie, gdy sensu brak, bywa drogą przez mękę, nawet gdy pełne jest wygód i przyjemnych doznań.

„Słuchaj swego głosu” – to za mało, ponieważ nieraz się przekonałeś, że pragnienie, które się wydawało przyjemne doprowadziło do kłopotów albo nawet nieszczęścia. Biblia nazywa to pokusą, która wydaje się słodka jak miód, a kąsa jak jad żmii.

„Szukaj przyjemnych doznań” – to z kolei prosta droga do życiowego chaosu. Biblia określa ją jako tę szeroką drogę, która prowadzi do zguby. I nie spłycajmy proszę, tej metafory do jakiegoś piekła i wiecznego potępienia. Piekło sami sobie gotujemy, jeśli z poszukiwania doznań uczynimy istotę życia.

W zamian spróbujmy poszukać tego, co daje sens – podpowiada Jezus Chrystus:

Szczęśliwi ubogiego ducha, bo ich jest Królestwo Nieba.
Szczęśliwi, którzy płaczą, bo zostaną pocieszeni.
Szczęśliwi łagodni, bo do nich należeć będzie ziemia.
Szczęśliwi miłosierni, bo doświadczą miłosierdzia.
Szczęśliwi czystego serca, bo oni zobaczą Boga.
Szczęśliwi, którzy dążą do zgody, bo zostaną nazwani dziećmi Boga (Mt 5, BE).

Kiedyś czytałem o piłkarzu, który w wyniku urazu został częściowo sparaliżowany i musiał poruszać się na wózku inwalidzkim. „Miałem wspaniałe życie, kiedy grałem, a teraz spójrzcie na mnie” – opowiadał przez długi czas, doświadczając załamania, a następnie depresji.

Ktoś go jednak namówił, aby zaczął spotykać się z dziećmi z domów dziecka, aby opowiadać im o piłce i zachęcać do sportu. Było ciężko, ale małymi krokami piłkarz zaczął zmieniać historię swego życia. W końcu przyznał: „Przed wypadkiem nie miałem celu. Byłem skoncentrowany wyłącznie na sobie. Dzięki wypadkowi zrozumiałem, że mogę być lepszym człowiekiem”.

Taką zmianę nazywa się czasem „opowieścią odkupienia”. Historię życia można było zacząć opowiadać inaczej. Pojawił się sens.

Do tego celu chciałem dziś zmierzać – poszukajmy w Betlejem „opowieści odkupienia”, naszego odkupienia.

Śpiewamy dziś kolędy, dzielimy się opłatkiem… Nie zawsze jest łatwo, bo mamy problemy, coś nas przytłacza, kogoś zabrakło, z kimś nie potrafimy się pogodzić. Może jednak to dobry, aby życie zacząć opowiadać inaczej, jak „opowieść odkupienia”.

To jest Ewangelia – Dobra Nowina. Dobro odkupiło zło. Światłość zajaśniała.  Każdy może mieć własną „opowieść odkupienia”. Każdy może znaleźć szczęście i światło: Ja jestem światłością świata; kto idzie za mną,  nie będzie chodził w ciemności, ale będzie miał światłość życia”.

Kiedyś pojechałem z Komunią do umierającego człowieka. Ledwo wszedłem powiedział: „Wiem, że to koniec, więc proszę nie zaprzeczać, bo ja się nie boję. Mam szczęśliwe życie”.

W czasie modlitwy usłyszałem, że cicho zaczął wymieniać imiona swoich dzieci, wnuków, żony. Nie modlił się o siebie. O siebie był spokojny, doświadczył odkupienia, znalazł szczęście, miał dla kogo żyć i miał komu podziękować. To była jego „opowieść odkupienia”. Jedna z najpiękniejszych, jakie usłyszałem.

Warto docenić to, co mamy, warto zastanowić się, jaka jest moja „opowieść”. A może warto zacząć opowiadać od nowa albo zmienić ostatni rozdział? Radosne wydarzenia przychodzą i odchodzą. Kiedy dzieje się dobrze i kiedy dzieje się nam źle, posiadanie sensu jest największym szczęściem. „Kto ma >po co< żyć, zniesie każde >jak<”.