Słowo Pana, które doszło Jeremiasza z powodu wielkiej posuchy. Ich możni ślą swoje sługi po wodę, ci przychodzą do studzien, lecz wody nie znajdują, wracają z próżnymi dzbanami, zawiedzeni i zawstydzeni zasłaniają swoją głowę. Z powodu spieczonej gleby – nie było bowiem deszczu na ziemi – rolnicy są zawiedzeni, zasłaniają swoją głowę. Chociaż nasze winy świadczą przeciwko nam, uczyń, o Panie, jak ci każe twoje imię, gdyż liczne są nasze wykroczenia, którymi przeciwko tobie zgrzeszyliśmy! O, nadziejo Izraela, jego Wybawco w czasach niedoli! Czemu jesteś jak obcy przybysz w ziemi, jak wędrowiec, który rozbija namiot tylko, aby przenocować? Czemu jesteś jak mąż strwożony, jak wojownik, który nie może ocalić? Przecież Ty, Panie, jesteś pośród nas, a twoim imieniem jesteśmy nazwami, nie opuszczaj nas! Jr 14,1.3-4.7-9

Urodzony we Wrocławiu i znany nam dobrze Dietrich Bonhoeffer napisał kilka książek. Moim zdaniem, próbę czasu przetrwały teksty, które nie powstały w gabinecie teologa, ale w ciasnym pomieszczeniu berlińskiego więzienia Tegel – kilka miesięcy przed egzekucją wykonaną przez hitlerowców. Zaledwie kilkadziesiąt kartek papieru, które do dziś potrafią poruszyć chyba każdego, kto je weźmie do ręki. „Listy więzienne”, bo o nich mowa, to teologia, która zrodziła się z realnej ciemności, to wiara, doświadczająca nocy, a ponad wszystko ufność, która uparcie szukała Boga mimo, że On wydawał się nie słuchać – milczał, ukrywał się.

Bonhoeffer pisał swoje wyznanie wiary w czasach, gdy wszystko wydawało się skłaniać do porzucenia wiary. Sprawiedliwi byli zamykani w więzieniach, wszędzie panowały: kłamstwo, brutalna propaganda, morderstwa i programowa eksterminacja ludzi uznanych za gorszą kategorię. Skażona nienawiścią była niemal każda gazeta i słup ogłoszeniowy, a Bóg milczał. Wydawał się martwy.

Świat wchodził w epokę „post-chrzescijańską”. A Bóg milczał. Jego milczenie było przygniatającym doświadczeniem człowieka wierzącego. Jak wierzyć pomimo? Jak znaleźć odpowiedź? Jak żyć w czasach śmierci Boga? – to były pytania, z którymi tuż przed śmiercią zmagał się Bonhoeffer, pytania, które mimo upływu czasu nie straciły ostrza, nie zostały jeszcze przykryte religijnym ceremoniałem czy obrzędowością.

Milczenie Boga, to doświadczenie o wiele bardziej powszechne, niż może się na pozór wydawać. Można sądzić, że dotyka ludzi słabych, chwiejnych, którzy nie potrafią wierzyć, modlić się… Prawda jest taka, że jest wprost przeciwnie. Chyba nie ma na kartach Biblii takiego męża Bożego, który przez doświadczenie utraty kontaktu z Bogiem by nie przeszedł, od Abrahama i Mojżesza, przez Eliasza i Jeremiasza, po Jana Chrzciciela i apostoła Piotra. Byli nawet tacy, którzy w pewnym momencie przestali słyszeć Boga do końca życia, jak słynący z głębokiej wrażliwości król Dawid, autor najbardziej przejmujących Psalmów. Kiedy mimo jego usilnych modlitw, pokuty, obsypywania ciała popiołem, jego dziecko umarło, już nigdy nie usłyszał Boga, już nigdy też niczego Bogu nie powiedział. Jedynie prorok Natan od czasu do czasu komunikował Dawidowi Bożą wolę.

W dzisiejszym fragmencie biblijnym spotykamy także przejmującą historię o tym, jak ludzie w czasie suszy przychodzili z pustymi dzbanami do studzien, ale tam nie było wody… A przecież mieli być narodem wybranym. Bóg miał ich prowadzić i mieć ich w opiece… Mieli świadomość, że są grzeszni, a Bóg ma prawo ich ukarać, ale aż tak, że cierpią wszyscy? Sprawiedliwi i niesprawiedliwi? Mężczyźni, kobiety, a nawet dzieci?

„Czemu, Boże, jesteś jak obcy przybysz? Bywasz tylko na chwilę? Dlaczego Cię nie ma, gdy tego najbardziej potrzebujemy?” – pytali zrozpaczeni

Niedawno na ekranach kin oraz w sieci pojawił się film pt. „Dwóch papieży” w reżyserii Fernando Meirellesa. Opowiada o kluczowym momencie, w którym kardynał Bergoglio (późniejszy papież Franciszek) przyjeżdża do Watykanu, aby na ręce papieża Benedykta XVI złożyć rezygnację i przejść w stan spoczynku. Ku zaskoczeniu, jako pierwszy dowiaduje się, że to Benedykt XVI zamierza zrezygnować, a głównym powodem, dla którego dotychczas tego nie zrobił, była obawa, że ktoś taki jak Bergoglio – nakłaniający do pomocy uchodźcom czy osobom LGBT – zostanie papieżem. W pewnym momencie jednak Benedykt zaczął zmieniać zdanie. Wyznał, że od dziecka był ukryty za książkami i nie zna świata, któremu Kościół ma służyć.

Nadal nie zgadzał się z argentyńskim kardynałem w kwestii uchodźców czy LGBT, ale miał świadomość, że Bergoglio, lepiej znał życie – przeżył polityczną zawieruchę w Argentynie, żył i pomagał ludziom w slumsach, był oskarżany o zdradę i wykluczany, może więc Kościół potrzebuje takiego papieża?

W przejmującej rozmowie, Benedykt przyznaje:

– Najtrudniej jest usłyszeć Jego głos. Głos Boga.

– Nawet papieżowi? – zapytał Bergoglio.

– Zwłaszcza papieżowi – i dodał: – Kiedy byłem młody (wieki temu), zawsze wiedziałem czego On chce ode mnie. Jaką drogę mi wyznaczył. Ale teraz już nie wiem. Może powinienem uważniej słuchać. Może potrzebuję duchowego aparatu słuchowego…?

Można powiedzieć, że dialog wymyślili scenarzyści. Ale przypomnijmy sobie autentycznego papieża Benedykta, który swą niemal bezprecedensową decyzję o rezygnacji uzasadniał między innymi „brakiem duchowych sił”, albo mówił, że wody jego osobistego Jeziora Galilejskiego są wzburzone, a „Pan zdaje się spać”. Wszyscy, którzy w życiu szukają czegoś więcej niż religijnych tradycji, stykają się z doświadczeniem milczenia Boga. Wszyscy…

Czasem to poszukiwanie skrawka nadziei, wiary w Opatrzność. Bo wcale najbardziej nie boimy się cierpienia. Najgorsze jest poczucie opuszczenia. Potrafimy znieść dużo więcej, gdy wiemy, że nie jesteśmy sami, a przede wszystkim, że to, co przeżywamy, ma sens i znaczenie.

Czasami szukamy odpowiedzi po omacku. Znamy mnóstwo religijnych odpowiedzi i gotowych rozwiązań wobec problemów małżeńskich, relacji z dziećmi, wobec uzależnień. Większość sprowadza się do zaleceń: „musisz mocniej wierzyć, wziąć na siebie krzyż i nawrócić się, bo Bóg cię doświadcza, chce ci coś powiedzieć, nauczyć albo cię smaga jak ojciec” (okrutna metafora)… I już mamy przekonanie, że znamy pobożną odpowiedź, że komuś pomogliśmy i najczęściej już…. jesteśmy w błędzie.

Takie działania przypominają mi myśl Konfucjusza: „Trudno jest znaleźć czarnego kota w ciemnym pokoju, szczególnie gdy go tam nie ma”. Kiedyś rektor uniwersytetu wrocławskiego prof. Jezierski, opowiedział mi związaną z tym anegdotę: „Filozofia jest poszukiwaniem czarnego kota w ciemnym pokoju, mimo, że prawdopodobnie go tam nie ma. Religia jest poszukiwaniem czarnego kota w ciemnym pokoju, mimo że prawdopodobnie go tam nie ma i ogłaszanie światu, ZNALAZŁEM GO”.

Moim zdaniem, tak można określić wiele religijnych odpowiedzi na ludzkie doświadczenia. Mówienie o Bogu, który smaga, karze i obraża się w reakcji na nasze grzechy, to takie łapanie kota w czarnym, pokoju, i wołanie: MAMY GO, mimo, że kota nigdy tam nie było. Być może czasem jedyną drogą do odnalezienia pokoju, jest odpuszczenie sobie tego rodzaju odpowiedzi i przyznanie: „Boże, nie potrafię, nie słyszę, nie wiem”.

To nie są wyznania człowieka niewierzącego. To wyznania wiary, tak jak w haśle ustanowionym przez nasz Kościół na rok 2020: „Wierzę, zaradź memu niedowiarstwu” (Mk 9,24). Słowa te wypowiedział ojciec chłopca chorującego na epilepsję. Kiedy Jezus zapytał go o wiarę i dodał, że dla wierzącego, nic nie jest niemożliwe, on – choć zrobiłby dla swego dziecka wszystko – nie udawał. Szczersze powiedział: „Chcę, staram się wierzyć, z całej siły, ale jestem słaby, pomóż mi, zaradź memu niedowiarstwu”. I w tym wyznaniu znalazł Chrystusa. Może więc przyznanie: „nie wiem”, „nie potrafię wierzyć”, bywają czasem wyznaniem najgłębszej wiary?

Może w takich chwilach właśnie podejmujemy najwłaściwsze decyzję albo znajdujemy myśli, które kierują nas na prawdziwą duchową drogę. Drogę niełatwą, wąską, pełną zwątpień i niepewności, drogę walki z samym sobą, nieraz poczuciem osamotnienia…  Ale paradoksalnie, to właśnie te doświadczenia mogą najlepiej świadczyć, że idziemy we właściwym kierunku. „Przecież Ty, Panie, jesteś pośród nas, a twoim imieniem jesteśmy nazwami, nie opuszczaj nas!”