ks. Marcin Orawski
Ja jestem dobry pasterz. Dobry pasterz życie swoje kładzie za owce. Najemnik, który nie jest pasterzem, do którego owce nie należą, widząc wilka nadchodzącego, porzuca owce i ucieka, a wilk porywa je i rozprasza. Ponieważ jest najemnikiem i nie zależy mu na owcach. Ja jestem dobry pasterz i znam swoje owce, i moje mnie znają. Jak Ojciec mnie zna i Ja znam Ojca, i życie swoje kładę za owce. Mam i inne owce, które nie są z tej owczarni; również i te muszę przyprowadzić, i głosu mojego słuchać będą, i będzie jedna owczarnia i jeden pasterz. (Jan 10,11-16)
Jeśli zadałbym pytanie: kto z nas zna osobiście osobę, która zajmuje się pasterstwem, to zaryzykowałbym przypuszczenie, że nikt albo prawie nikt. Owce podążające za pasterzem znamy głównie z obrazków, filmów i biblijnych metafor. Gdyby szukać bardziej współczesnych alegorii i odniesień, to można byłoby użyć takich pojęć, jak: lider, coach, może supervisor, może nauczyciel… Niemniej żadne z nich nie oddałoby natury tej relacji, o której mówił Jezus. Dlatego, mimo, że pasterz stanowi „gatunek” wymierający, rzadko spotykany, to wciąż w XXI wieku odwołujemy się do tej metafory. Dlaczego? Spróbuję znaleźć wyjaśnienie.
Jeśli wybralibyśmy się na Uniwersytet Wrocławski albo inną uczelnię, wstąpili do dziekanatu i powiedzieli: „Przyszedłem szukać pocieszenia, porady, wskazówek jak żyć”, zapewne kilka chwil później zajęliby się nami specjaliści z branży medycznej. Dlaczego? Ponieważ szkoły wyższe się tym nie zajmują. A dlaczego się nie zajmują? Ponieważ nie uważają, że tego potrzebujemy. Zadaniem uczelni jest dostarczenie wiedzy, informacji, a my, jako racjonalni ludzie, powinniśmy wiedzieć, co z wiedzą uczynić. Krótko mówiąc: potrzebujemy danych, a nie pocieszenia i duchowego wsparcia.
Rzecz jasna upraszczam, niemniej wydaje się oczywiste, że w życiu potrzebujemy czegoś więcej niż informacji. Znacznie więcej.
Kiedy przychodzimy do kościoła i otwieramy Słowo Boże, szybko zauważamy, że tu chodzi o coś innego niż na uczelniach. Na przykład może rzucić się w oczy fakt, że jesteśmy nazywani dziećmi – „Dziećmi Bożymi”. Spotykamy się więc z założeniem, że jako dzieci potrzebujemy właśnie pomocy, porady, wsparcia, wychowania. Na tym też polega między innymi różnica między wykładem a kazaniem. Wykład ma dostarczyć informacji, a kazanie ma zmieniać życie. Z tego też powodu zwykle źle reagujemy, jeśli słowa kazania w rażący sposób rozmijają się z postępowaniem tego, kto je wygłasza.
Dlatego wciąż mówimy o pasterzu, ponieważ pasterz o tym doskonale wie, dlatego sam Jezus Chrystus, choć nigdy nie wypasał owiec, mówił: „Ja jestem dobrym Pasterzem”. I żeby nie było najmniejszych wątpliwości, że nie jest jedynie teoretykiem, głoszącym nauki moralne, podkreślił – i to kilka razy w krótkim fragmencie – że jest gotów położyć za owce swe życie.
Pasterz stawia więc na relacje.
Ile razy słyszeliśmy albo doświadczyliśmy, jak wielkim problemem współczesnych, społeczeństw jest postępująca indywidualizacja życia. Przejawia się ona między innymi w ucieczce w prywatność, w izolacji uczuciowej, samotności. Tymczasem Pasterz właśnie do tej potrzeby nawiązuje i podkreśla: „Nie jesteś sam. Ja ciebie znam. Znam Twoje imię, a Ty znasz mój głos. Jestem z Tobą na każdym kroku. Jeśli musisz przejść przez ciemną dolinę, ja Cię poprowadzę tak, że nie zabłądzisz, a jeśli trzeba poświecić życie dla Ciebie, uczynię to”.To nas prowadzi do drugiej potrzeby, o której Pasterz mówi – potrzeby przynależności: „Jesteście, moimi owcami, moją owczarnią”.
Kiedyś, obserwując jedną z demonstracji patriotycznych w naszym mieście, zauważyłem gimnazjalistę z naszej parafii, który szedł z innymi i krzyczał między innymi: „Nie tęczowa, nie laicka, tylko Polska katolicka”. Wybrałem spośród tych najłagodniejszych haseł. Po jakimś czasie, gdy spotkaliśmy się ponownie, zapytałem, żeby spróbować zrozumieć:
– Co Ty, jako ewangelik, czułeś wykrzykując takie hasła?
Odpowiedź dała mi do myślenia.
– Nie chodzi o to, co się skanduje, ale o poczucie siły i wspólnoty – powiedział i dodał: – Gdyby tak pomyśleć na spokojnie, to z niektórymi hasłami bym się nie zgodził, ale kiedy jestem z innymi, podobnie ubranymi, gdy trzymamy w rękach flagi i krzyczymy, a inni schodzą nam z drogi, daje to takiego „kopa” energii i takie poczucie wspólnoty, że nic się z tym nie może równać.
Pomyślałem, że on ma rację, a my, dorośli, liderzy, księża, rodzice, czasem zapominamy o tym, jak ważne jest poczucie przynależności i wspólnoty. Oczywiście ubolewam, że ten młody człowiek odpowiedź na swe potrzeby znalazł w radykalnym środowisku, ale pytanie, przed którym ta sytuacja mnie postawiła brzmi: czy możemy coś więcej w Kościele – „w owczarni” – zrobić, aby doświadczyć mocniej prawdziwego poczucia wspólnoty? Wspólnoty, która daje siłę, poczucie bezpieczeństwa i przynależności, ale nie jest skierowana przeciwko komukolwiek?
To pytanie skierowało mnie znów w stronę metafory Pasterza, choć zauważyłem przy okazji, że ma ona też poważne ograniczenia.
Jedno z nich, to fakt, że owce zwykle są postrzegane jako niezbyt rozgarnięte zwierzęta, kierujące się odruchami stadnymi, i nie mającymi prawa do własnych decyzji. A jeśli już coś samodzielnie zrobią, to trzeba „zaginionej owcy” szukać i ją ratować. Nie jest to obraz, który budziłby entuzjazm, przyznajmy szczerze. Nie chcemy być bezmyślnym stadem, które myśli głownie o tym, aby najeść się na zielonym pastwisku. Rzecz jasna, poczucie przynależności i wspólnoty może być w ten sposób realizowane, ale pragnęlibyśmy czegoś więcej. Nie chcemy być jedynie owcami. Na szczęście alegoria Pasterza jest tylko jednym ze sposobów przybliżenia relacji, o których mówił Jezus Chrystus. Inną znaną metaforą jest wieź ojca z synem, rodzica z dzieckiem.
Przypomniałem na początku, że w Kościele często mówimy, że jesteśmy nazywani dziećmi Bożymi. To piękne słowa, ale – powiedzmy szczerze – też nie do końca zadowalające i nie w pełni wyjaśniające głębię relacji z Bogiem. Kto z nas – zapytajmy otwarcie – chciałby być wiecznie niesamodzielnym dzieckiem? Albo odwrotnie: jaki rodzic chciałby, aby jego dzieci zawsze były od niego w pełni uzależnione?
Jak wiecie, sam mam dorastające córki. Wiem, jak trudna jest myśl, o zbliżającej się szybko chwili, gdy dzieci zupełnie się usamodzielnią i gdy już nie będą potrzebowały moich światłych rad i wskazówek. To bardzo trudne, ale przecież o to w życiu chodzi. Taki jest cel wychowania, aby dziecko stało się samodzielne, poradziło sobie w świecie, wzięło na siebie odpowiedzialność. Celem nie jest wieczne dzieciństwo lecz dorosłość.
Ojciec syna marnotrawnego pozwolił mu odejść, dał połowę majątku i nie uczynił tego, aby młody człowiek na własnej skórze się przekonał, że bez ojca nie da rady. Oczywiście tym razem się nie udało, majątek prysł, a syn wrócił do ojca. Nie oznacza to jednak, że był od rodzica całe życie uzależniony i ubezwłasnowolniony. Jestem przekonany, że Dobry Ojciec kibicował synowi, by się mu powiodło, a gdy tak się tym razem nie stało nie zamykał drogi powrotu. Bo na tym polega więź – relacja miłości i poczucia bezpieczeństwa.
Nie jesteśmy tylko owcami, o których mówią niektórzy „głupie”, nie jesteśmy też jedynie dziećmi, nawet „dziećmi Bożymi”. To tylko metafory, które pomagają nam zrozumieć relację z Bogiem, który daje nam siłę, a gdy trzeba – wesprze, doda otuchy, pomoże wstać.
Potrzebujemy Pasterza, który da poczucie bezpieczeństwa, potrzebujemy Ojca, który wychowa nas na dorosłych chrześcijan i nauczy podejmować samodzielne decyzję, mówić wprost – potrzebujemy Boga, który obejmie nas miłością.
***
I na koniec jeszcze jedno zdanie. W przeczytanym fragmencie Jezus wspomina, że ma jeszcze owce należące do innej owczarni. Rzecz jasna, w chrześcijańskim nauczaniu, interpretacja najczęściej idzie w jednym – wydawałoby się – oczywistym kierunku. Mianowicie, pierwsza owczarnia to Żydzi, wśród których urodził się i nauczał Jezus, a druga owczarnia to nawróceni poganie, czyli cała reszta.
To logiczna interpretacja. Chciałbym jedynie zwrócić uwagę, że jeśli mamy się trzymać tej metafory, to o przynależności do owczarni nie decydują owce, ale wyłącznie Pasterz. Uważam, zatem, że nie do nas należy osądzanie kto jest godny albo kto reprezentuje na tyle słuszne poglądy, aby dostąpić zaszczytu tworzenia wspólnoty Jezusa Chrystusa.
Zresztą czy to nie piękne i uwalniające, że nie musimy oceniać innych i decydować, kto ma prawo wejść do środka? Każdy, kogo Pasterz zawoła, jest mile widziany, nawet, jeśli komuś wyda się czasem, że nie wszystkie owce są tak samo białe. A właściwie gdyby się przyjrzeć, to nikt taki nie jest. I to jest najpiękniejsze. Pan jest Pasterzem moim niczego mi nie braknie.