Jr 20,7-11, ks. Marcin Orawski
Namówiłeś mnie, Panie, i dałem się namówić; pochwyciłeś mnie i przemogłeś. Stałem się pośmiewiskiem na co dzień, każdy szydzi ze mnie. Gdyż ilekroć przemawiam, muszę krzyczeć i wołać: Gwałt i zniszczenie! I tak słowo Pana stało mi się hańbą i pośmiewiskiem na co dzień.(…) Mozoliłem się, by go znieść, lecz nie zdołałem. Słyszałem złośliwe szepty wielu: „Groza dokoła! Złóżcie donos i my złożymy donos na niego!” Wszyscy moi przyjaciele czyhają na mój upadek. Ale Pan jest ze mną jak groźny bohater.
Bycie pośmiewiskiem to jedno z najbardziej przykrych doświadczeń, jakie może spotkać człowieka. Czasem chyba lepiej stać się obiektem ataku gniewu, a może nawet nienawiści. To przynajmniej nie prowadzi tak szybko do utraty poczucia własnej wartości. Wyśmianie, wykpienie trafia w sam środek naszej samooceny. Na własnym przykładzie przekonał się o tym prorok Jeremiasz.
Starotestamentowy wybraniec nawet nie próbował udawać, że „nic go nie rusza”. Czuł się dotknięty do żywego. Próbował głosić Izraelitom Boże Słowo, a spotykał się z kpinami. Być może od tak znakomitego proroka oczekiwalibyśmy więcej wiary i odporności. Mógłby dokonać jakiejś teologicznej interpretacji, na przykład że jego cierpienia są Bożą nauką, albo go wzmocnią i uszlachetnią, albo że Bóg kiedyś wszystko wynagrodzi, albo co cię nie zabije, to cię wzmocni. Istnieje wiele „pobożnych” wytłumaczeń dla cierpienia.
Zawsze więc znajdzie się pod ręką kilka gotowych odpowiedzi, które da się dopasować do sytuacji. Dlaczego Jeremiasz więc tego nie czyni? Dlaczego wydaje się taki bezradny, a nawet małostkowy? Dlaczego skarży się niczym małe dziecko – Wszystko przez ciebie Panie! Namówiłeś mnie, Panie, i dałem się namówić. Stałem się pośmiewiskiem na co dzień, każdy szydzi ze mnie. Widać i w jego przypadku nic tak nie bolało, jak wyśmianie.
To był ważny moment w życiu Jeremiasza. Został powołany na proroka z zapewnieniem, że Bóg będzie go wspierał. Jeremiasz jeszcze niedawno z ust Pana słyszał: – Oto wkładam moje słowa w twoje usta. Patrz! Daję ci dzisiaj władzę nad narodami i nad królestwami, abyś wykorzeniał i wypleniał, niszczył i burzył, odbudowywał i sadził. (Jr 1,9-10). A teraz, mało, że został wykpiony, to jeszcze nadzorca świątyni, niejaki Paschur, kazał go publicznie wychłostać i zakuć w dyby. Tymczasem Jeremiasz miał głosić Boże Słowo. Miał mieć „władzę nad narodami i nad królestwami, aby wykorzeniać i wypleniać, niszczyć i burzyć, odbudowywać i sadzić…” A on siedział zakuty w dyby i wszyscy się z niego śmiali.
Prorok nie ukrywał oburzenia. Nie udawał, że „to święta wola nieba i z nią się zawsze zgadzać trzeba”. Bez ogródek, prosto i szczerze wyrzucił Bogu – To przez Ciebie, Panie. Dałem się namówić. Mozoliłem się dla Ciebie, ponosiłem trudy i co mnie teraz spotyka? Zwyczajne kpiny, a do jeszcze ten wstrętny Paschur i jego chłosta.
Może się to wydawać dziwne, ale Jeremiasz nie miał najmniejszej ochoty na wygłaszanie kazań o znaczeniu cierpienia w życiu człowieka. Może gdyby Paschur i inni chcieli słuchać, to jeszcze by się wysilił, ale w tym przypadku otwarcie przyznał – Próbowałem, ale nie daję rady.
Myślę, że większość ludzi ciężko znosi niepowodzenia, a jeszcze ciężej, kpiny i drwiny. Z tego powodu chyba możemy być wdzięczni Bogu za przykład Jeremiasza, a szczególnie za to, w jaki sposób została ukazana jego zwyczajna, ludzka twarz. Nie ma tu próby dokonania „face liftingu”, aby pokazać proroka z lepszej strony. Przecież mąż boży to bohater, który z mocą powinien głosić Słowo i rozprawiać się w wrogami. biblijna opowieść jednak nie wyidealizowała proroka. Pokazała go, jak zresztą w wielu innych bohaterów z Jezusem Chrystusem na czele, nie w ich sile, ale w słabości.
Niełatwo przyznawać się do własnych zwątpień i słabości. Nie wszędzie i nie ze wszystkimi można sobie pozwolić na szczerość i otwartość. Na szczęście przed Bogiem można. Jeremiasz jest jednym z przykładów tego, że Bóg nie oczekuje od nas jedynie wysoko-uduchowionych modlitw, bardzo pobożnych słów, świątobliwych homilii. Relacja z Bogiem powinna zakładać szczerość i otwartość, nawet, gdy człowieka czasem poniesie. Nawet, gdy trzeba się poskarżyć, wyrzucić z siebie wszystko i jeszcze Boga obwinić – To przez ciebie, Panie.
Boża miłość jest w stanie to ogarnąć. I w jakiś sposób lepiej szczerze Bogu wyrzucić swe skargi, bóle, zwątpienia, niż udawać przed Nim i samym sobą religijnego herosa, który jak z rękawa potrafi sypać pobożnymi formułkami i mieć odpowiedź na każde pytanie i każdą sytuację.
Gdy myślimy o własnych doświadczeniach, przykrych zdarzeniach warto popatrzeć na krzyż i pomyśleć, jakiego Boga tam widzimy. To nie jest wszechwładny król w błyszczącej zbroi, który na czele zaciężnego wojska zaprowadza sprawiedliwość na ziemi. To Bóg, który sam cierpi, jest pośmiewiskiem i obiektem drwin. To sprawa kluczowa – symbolem, fundamentem i istotą naszej wiary jest Chrystus na krzyżu, czyli Bóg cierpiący. On wybrał drogę słabości, by pokazać, że siła nie tkwi w potędze, ale w miłości.
Kiedy więc patrzymy na krzyż, podkreślmy – na cierpiącego Boga – to być może rzadziej powinniśmy oczekiwać od niego, by rozwiązywał nasze problemy i być może rzadziej powinniśmy go oskarżać o różnego rodzaju doświadczenia czy katastrofy, a częściej dostrzegać w Nim Boga, który sam stał się ofiarą ludzkiego egoizmu i okrucieństwa.
Można, rzecz jasna, pytać czy człowiek potrzebuje Boga, który jest słaby, opuszczony i cierpiący? Czy warto swe życie oprzeć na kimś, kto sam stał się ofiarą? To ważne pytania, na które Ewangelia udziela jednak odpowiedzi.
Bóg w słabości, Bóg cierpiący, Bóg ukrzyżowany z miłości do człowieka przeszedł te same doświadczenia, przez które i my musimy nieraz przejść. Stał się naszym bliźnim. Nie religijnym idolem – supermanem, któremu wszystko przychodzi z największą łatwością i każdy ludzki problem, to dla Niego pestka.
Bóg na krzyżu nie chroni nas przed cierpieniami i nieszczęściami, które wynikają często z natury świata. Taki po prostu jest świat i powiem wprost – odpowiedzi typu cierpienie jako boża kara za grzech, cierpienie uszlachetnia, cierpienie jako próba wiary i tym podobne – brzmią przekonująco, są desperacką próbą racjonalizowania tego, co nas spotyka, stanowią próbę pobożnego wytłumaczenia świata – ale najczęściej są fałszywe. To tak zwane proste odpowiedzi na trudne pytania. Cierpisz? Nie wiesz dlaczego? Zmów pacierz, wyspowiadaj się dorzucę zgrabny werset o tym, że kogo Bóg kocha tego smaga i chwalcie Pana wszystkie narody….
To już lepiej, jak Jeremiasz, zwyczajnie poskarżyć się Bogu, a nawet pokłócić się z Nim niż brnąć w pobożne formuły i świątobliwe banały. Jesteśmy tylko ludźmi i nie zawsze rozumiemy to, co nas spotyka. Nie ma sensu udawanie bardziej pobożnego niż się jest. Prorok, gdy wyrzucił z siebie pretensje, też trochę inaczej popatrzył na sytuację i stwierdził: – Wszyscy moi przyjaciele czyhają na mój upadek, ale Pan jest ze mną jak groźny bohater.
Nikomu w życiu nie brakuje przykrości, zarówno niezawinionych, jak i zawinionych. Próby naśladowania Jezusa, wypełniania Bożej woli, nie dają nam do ręki argumentu w postaci – Skoro ja się dla Ciebie Boże staram, to Ty mnie masz chronić.
Co prawda taka argumentacja wypływa z naszej natury, a konkretnie z zasady wzajemności – daję, abyś dał. Także Jeremiasz miał to przekonanie, że skoro został powołany, jest prorokiem, głosi Boże Słowo, choć się wcale, tak od razu, się do tego nie palił, to może od Boga oczekiwać daleko idącej pomocy i ochrony. I je otrzymywał, ale często nie tak jak sobie to na początku wyobrażał. Bóg nie usuwał trudności, ale dawał siły do ich pokonywania. Tak jak w sytuacji Jezusa Chrystusa – Bóg nie usunął krzyża, nie oddalił „kielicha” cierpienia, ale był obecny w słabości, cierpieniu. Dał moc do przekształcenia porażki w zwycięstwo, nieszczęścia w radość.
Tę naukę zaczynał rozumieć Jeremiasz, gdy w końcu zauważył: – Pan jest ze mną jak groźny bohater. To nie jest prawda, którą się przyswaja raz na zawsze. Każde doświadczenie jest inne. Dlatego i Jeremiasz, choć z tą sytuacją zaczął sobie powoli radzić, w przyszłości jeszcze nieraz stawał przed Bogiem ze skargami, żalami i pretensjami.
Wiara, relacja z Bogiem, to droga. A w drodze wiele może się zmienić. Jedno jest pewne: – Pan jest ze mną jak groźny bohater. Żeby tylko umieć tę obecność dostrzegać i doceniać.