Rz 13,8-14
Nikomu nic winni nie bądźcie prócz miłości wzajemnej; kto bowiem miłuje bliźniego, prawo wypełnił. Przykazania bowiem: Nie cudzołóż, nie zabijaj, nie kradnij, nie pożądaj i wszelkie inne w tym słowie się streszczają: Miłuj bliźniego swego jak siebie samego. Miłość bliźniemu złego nie wyrządza; wypełnieniem więc prawa jest miłość. A to czyńcie, wiedząc, że już czas, że już nadeszła pora, abyście się ze snu obudzili, albowiem teraz bliższe jest nasze zbawienie, niż kiedy uwierzyliśmy. Noc przeminęła, a dzień się przybliżył. Odrzućmy tedy uczynki ciemności, a obleczmy się w zbroję światłości.
Nie obejrzeliśmy się, a minął kolejny rok. Dzisiaj, wraz z 1. Niedzielą Adwentu, rozpoczynamy nowy rok kościelny, ale już za miesiąc zerwiemy ostatnią kartkę roku kalendarzowego. Upływający czas wzbudza mieszane uczucia. Z jednej strony przypomina nam o kruchości, nietrwałości i przemijalności wszystkiego i wszystkich, a z drugiej rodzi nadzieję na nowy początek, na lepsze życie, więcej radości i światła. Noc przeminęła, a dzień się przybliżył – warto dostrzec pozytywne strony upływającego czasu, a ponad wykorzystać go najlepiej jak można.
Apostoł Paweł podpowiada nam pewne rozwiązania. On sam miał świadomość szybko biegnącego czasu. Nikt nie ma go zbyt dużo. Jest później niż się wszystkim wydaje. – Więc nie chciałbym siać paniki – zdaje się mówić apostoł. – Ale najwyższy czas, aby się obudzić.
Obudzić z czego? – może ktoś przytomnie zapytać. – Nie czuję, jakbym spał. Przeciwnie. Codziennie walczę na etacie, spłacam kredyt, staram się zarobić na utrzymanie, chętnie bym doświadczył tego, co można by określić jako sen, z radością bym pospał, a nie mam kiedy.
Właśnie. A może to jest sen? Życie tak szybkie, że nie ma na nic czasu, że niczego, co ważne się nie zauważa. A właściwie nie. Najgorsze jest to, że się zauważa, sam tego doświadczam. Rodzi się poczucie winy związane z tym, że wszystko tak pędzi, a ja razem z tym.
– Ale…! – człowiek przekonuje sam siebie: – Jeszcze tylko trochę, jeszcze chwila, muszę zacisnąć zęby, ale potem wszystko nadrobię. Będę miał czas dla dzieci, dla rodziny, dla Boga, dla siebie. Każdy przecież wie, co najważniejsze, każdy by tego pragnął, ale… jeszcze chwilę, jeszcze muszę trochę poświęcić, żeby później było lepiej, spokojniej. Niestety pułapka tkwi w tym, że owo „później” niczym horyzont, cięgle się oddala, nigdy do niego nie możemy dotrzeć. Czasem nie docieramy nigdy. Nie dlatego – powtórzę – że nie wiedzieliśmy, co jest w życiu najistotniejsze – tylko zawsze coś przeszkadzało, coś wydawało się w tym momencie pilniejsze, coś zmuszało, by najważniejsze odłożyć na później.
– Nadeszła pora, abyście się ze snu obudzili – podpowiada Paweł. – Macie znacznie mniej czasu niż się wydaje. Apostoł jednak nie straszy, ale chce dać nadzieję.
– Spójrzcie – pisze – Teraz jesteście bliżej zbawienia, niż w dniu, w którym zaczęliście wierzyć. Pomyślcie ile jeszcze możecie zrobić. Odrzućcie działania, które tylko na krótką metę dają jakąś korzyść, skoncentrujcie się na relacjach, na bliskości, na miłości. Zobaczycie, jak wszystko zacznie się układać na właściwych miejscach, doświadczcie, że czas jest sprzymierzeńcem, jest darem, jest cudem. Kluczem jest miłość. „Nikomu nic winni nie bądźcie prócz miłości wzajemnej; kto bowiem miłuje bliźniego, wypełnił prawo.”
Może czujemy się trochę rozczarowani taką odpowiedzią. Znowu miłość, znowu przykazania, prawo, znowu to samo, co zawsze. Pomyślmy jednak o naszych potrzebach i pragnieniach, zadajmy w tym kontekście pytanie: dlaczego miałbym się bać upływającego czasu?
– Ponieważ boję się śmierci…? – Mogłaby brzmieć próba intuicyjnej odpowiedzi. – Ale przecież wierzę, że śmierć nie jest końcem, dlaczego miałbym się bać? A może nie wierzę tak mocno, jak chciałbym? Może – powiedzmy to wprost – wszyscy mamy problemy z tą wiarą.
Gdyby ktoś z nas – w miarę sprawny i zdrowy – zaczął rozgłaszać, za apostołem Pawłem, że wolałby już wyjść z ciała i mieszkać u Pana, to być może zostałby uznany za religijnego dewota, albo co gorsza, za chorego psychicznie, którego należy poddać leczeniu. Przecież, życzymy sobie przy każdej okazji, zdrowia i długiego życia. Dlaczego? Czy jedną z przyczyn nie jest jednak chwiejna w wiara w życie po życiu? Życie tutaj mamy w garści, ale tam – nie do końca wiadomo, mimo wszystko… prawda?
To prawda, nasza wiara bywa słaba, jesteśmy niedoskonałymi ludźmi. Ale sądzę, że chodzi jednak o coś znacznie głębszego niż lęk przed przemijaniem. Gorsza bywa obawa przed zmarnowaniem czasu. Nie istnieje chyba gorsze doświadczenie od tego, gdy ktoś, patrząc wstecz, mówi „chciałbym cofnąć czas”. I nie chodzi tak naprawdę jedynie o to, że znów chciałby być młodszy, zdrowszy, silniejszy. Najtrudniejsze do udźwignięcia jest pragnienie, aby cofnięcie czasu mogło służyć naprawieniu tego, co się naprawić nie da, odrobieniu strat, których się już nie da odrobić.
Wiele rzeczy da się zacząć jeszcze raz, wiele można naprawić i odbudować, ale są takie, w przypadku których to niemożliwe. Owo „niemożliwe” najczęściej dotyczy więzi, relacji i właśnie czasu, którego zabrakło, bo zawsze coś innego wydawało się pilniejszego, niecierpiącego zwłoki. „Gdybym więc tylko mógł cofnąć czas, gdybym miał szanse zacząć jeszcze raz…”
– Już czas, już nadeszła pora, abyście się ze snu obudzili, albowiem teraz bliższe jest nasze zbawienie, niż kiedy uwierzyliśmy.
Ile ważnych spraw, związanych z relacjami, z życiem, ze sobą, z Bogiem – odsuwam na później? Czego pragnę, ale wciąż się to ode mnie oddala, niczym horyzont, ponieważ nie mam czasu…? Ponieważ… Później, jeszcze trochę. Wszystko wiem, ale… Nie teraz… Może więc to do mnie mówi apostoł: – Człowieku, ty wciąż śpisz! – Obudź się, dzień się przybliżył.
Każdy dzień zwłoki, to jeden dzień mniej.
Czasu nikomu nie przybywa, ale jest nadzieja. Jeszcze dziś można zacząć, można się obudzić i zacząć żyć, bez odkładania na później. Nie będzie lepszej okazji, aby zacząć się cieszyć życiem, dzielić się miłością, aby wreszcie zacząć wyrzucać ze swego życia śmieci w postaci żalu, zgorzknienia, gniewu, złości. Szkoda na to czasu. Szkoda żyć w ciemności, skoro można cieszyć się dniem.
Wiem, że to łatwo powiedzieć, szczególnie w kazaniu. Mam wrażenie, jakbym próbował przekonywać sam siebie do rzeczy, z którymi trudno mi walczyć. Ale staram się słuchać mądrych ludzi, a do takich zaliczam apostoła Pawła.
Nie chciałbym bać się upływającego czasu. Wolałbym, aby każdy Adwent, każdy rok, przypominał mi raczej o nadziei, że życie jest zakorzenione w miłości, a miłość – jeszcze raz powtórzmy za apostołem – „nigdy nie ustaje”. Bo miłość pochodzi od Boga, który jest wiecznością.
Miłość pozwala dotknąć wieczności teraz, na ziemi, w relacjach z innymi, w relacji z Najwyższym. Miłość jest wypełnieniem wszystkiego, co w życiu ważne. Szkoda więc tracić czas na cokolwiek, co nie wypływa z miłości. Szkoda tracić czas na sen… Szkoda żyć w ciemności, skoro można cieszyć się słońcem…