Człowiek urodzony z niewiasty żyje krótko i jest pełen niepokoju. Wyrasta jak kwiat i więdnie; ucieka jak cień i nie ostaje się. Aleć jeszcze nad takim masz otwarte oczy i pozywasz mnie przed siebie na sąd.  Jak może czysty pochodzić od nieczystego? Nie ma ani jednego.  Gdy jednak jego dni są ustalone, a liczba jego miesięcy postanowiona u ciebie, gdy Ty wyznaczyłeś mu kres, którego nie może przekroczyć, odwróć od niego swój wzrok, niech odpocznie, niech jak najemnik nacieszy się swoim dniem. Drzewo może mieć nadzieję; choć jest ścięte, znowu się odradza, a jego pędy rosną dalej, chociaż jego korzeń zestarzeje się w ziemi i jego pień obumiera w prochu, to jednak, gdy poczuje wilgoć, puszcza pędy i gałęzie jak świeża sadzonka. Lecz gdy człowiek skona, leży bezwładny; a gdy człowiek wyzionie ducha, gdzie jest potem? (…) Gdy człowiek umiera, czy znowu ożyje? (…) Hi 14,1-6.13-14

Pesymistyczne słowa. Bardzo mocne. Trudno je komentować. Bo co tu dodać, skoro każdy tej rzeczywistości doświadcza, a im więcej ma lat, tym doświadcza mocniej.

Kiedy dzwonię do moich rodziców, żeby chociaż krótko zapytać „co słychać”, to właściwie nie ma rozmowy, w której nie poinformowaliby mnie o czyjejś śmierci. Grono ich znajomych, rówieśników kurczy się szybciej niż kiedykolwiek wcześniej i myślę, że wielu z nas ma bardzo podobne doświadczenia.

Kiedy Johann Wolfgang Goethe miał 75 lat także zauważył, że grono jego bliskich i znajomych zaczęło się gwałtownie kurczyć. Sam dożył 82 lat, co jak na przełom XVIII i XIX wieku było wyczynem na tyle znaczącym, że niektórzy patrząc na jego długie i efektywne życie, uważali go za uprzywilejowanego. On sam jednak patrzył na siebie dość pesymistycznie: „Nazywają mnie dzieckiem szczęścia. Nie chcę oczywiście narzekać na swoje życie, ale to był jedynie smutek i praca. Mogę szczerze powiedzieć, że przez 75 lat nie miałem czterech tygodni prawdziwego komfortu. To było ciągłe toczenie kamienia, który zawsze trzeba było podnosić na nowo. Kiedy spoglądam wstecz na moje młode i dorosłe życie, zastanawiam się, jak mało zostało tych, którzy byli ze mną młodzi. Przypomina to wizytę w wodopoju. Spotyka się tych, którzy przyszli się napić, ale za każdym razem kogoś zabraknie, ktoś już nie przyjdzie, tydzień po tygodniu. To bardzo boli.”

„Człowiek urodzony z niewiasty żyje krótko i jest pełen niepokoju. Wyrasta jak kwiat i więdnie; ucieka jak cień i nie ostaje się.”

Trudno w słowach Goethego czy Hioba szukać pocieszenia. Zwłaszcza Hiob był w znacznie trudniejszej sytuacji niż Goethe czy my. I nie chodzi jedynie o to, że w życiu doświadczył takiego ogromu cierpienia, który trudno z czymkolwiek porównać.

Rozpacz Hioba była potęgowana faktem, że – jak wszyscy w czasach Starego Testamentu – nie znał on jeszcze nauczania o życiu wiecznym. Jeszcze nie nastąpił ten czas, w którym apostołowie, pełni wiary w życie po życiu, nauczali: „Jesteśmy, więc pełni ufności i wolelibyśmy raczej wyjść z ciała i zamieszkać u Pana”. (2. Kor 15,8), albo: „Dla mnie życiem jest Chrystus, a śmierć zyskiem”. (Flp 1,21).

Stary Testament jeszcze takich idei nie znał, dlatego właściwie całą ludzką nadzieję lokował w doczesnym życiu. A tu bywało i bywa, że o tę nadzieję bardzo trudno. Hiob bardzo boleśnie tej świadomości doświadczył, gdy praktycznie w jednej chwili stracił całą swą rodzinę i wszystko, co posiadał.

„Nawet drzewo może mieć nadzieję” – pisał z goryczą. „Kiedy drzewo zostaje ścięte, to jeszcze może z korzenia wypuścić nowe pędy, może się odrodzić.” A człowiek? Kiedy zostanie ścięty, gdy skona, leży bezwładny…

Powiem szczerze, bardzo poruszają mnie te słowa. Wiem, że dziś jesteśmy w zupełnie innej sytuacji, wiemy znacznie więcej niż wiedział Hiob. Mamy w ręku Nowy Testament, znamy nauczanie Jezusa: „Kto we mnie wierzy choćby i umarł żyć będzie”. Mam jednak wrażenie, że bez takiej, mocnej próby zetknięcia się, wczucia w głębię życia i śmierci, idea życia wiecznego, może czasem stać się płytkim, dość infantylnym pocieszeniem. To tak, jakby przeżywać Wielki Piątek, puszczać oko i poklepując się po plecach mówić: „Dobra, wyluzujmy, nie jest tak źle, znamy zakończenie.” Można, ale wtedy zwiastowanie o życiu wiecznym staje się czymś w rodzaju bajki na dobranoc, aby dziecko się uspokoiło i zasnęło. A co gorsza, odwraca naszą uwagę od doświadczenia i docenienia życia.

Hiob, nie miał pod ręką zgrabnej opowieści o tym, jak wkrótce pójdzie do nieba, problemy się skończą, a on będzie grał na harfie pod rajskim drzewem. Życie na ziemi uważał za wszystko, co może posiadać. Nie było niczego więcej, niczego dalej, niczego później. Nie mógł powiedzieć, znam zakończenie, wszystko będzie dobrze, najpóźniej w Bożym Królestwie.

Dlatego słowa, które chyba najmocniej do mnie przemawiają w tym krótkim fragmencie z Księgi Hioba, brzmią następująco: „Gdy jednak dni człowieka są ustalone, a liczba jego miesięcy postanowiona u ciebie, gdy Ty wyznaczyłeś mu kres, którego nie może przekroczyć, odwróć od niego swój wzrok, niech odpocznie, niech jak najemnik nacieszy się swoim dniem”. Wobec kruchości życia, które może skończyć się jak przydeptany nagle kwiat polny, wobec braku nadziei na odrodzenie, na wzór ściętego drzewa, które wypuszcza nowy pęd, Hiob nie uciekał w negację i nie twierdził z rezygnacją: „wszystko marność”…

Choć nieraz ciężko mu było zachować nadzieję, doceniał życie, próbował otwierać się na każdy dzień, który był mu dany, każdą radość, która mogła się zdarzyć, każdą chwilę pokoju i ukojenia. „Gdy Ty wyznaczyłeś mu kres, którego nie może przekroczyć, odwróć od niego swój wzrok, niech odpocznie, niech nacieszy się swoim dniem…”

Hiob, mimo niewyobrażalnego cierpienia, kochał życie. Starał się postrzegać każdy poranek, jako odradzający się cud życia. Choć przyznam szczerze, że nie potrafię ogarnąć tego doświadczenia, to mam przekonanie, że to najgłębsza istota życia, do którego powołał nas Bóg. Życia na ziemi.

Nieraz zdarza mi się zobaczyć, jak dosłownie każdy dzień, niemal każdą chwilę  doceniają osoby, które osiągnęły poważny wiek i nadal dość sprawnie funkcjonują. Podobne nastawienie mają ludzie, którzy poprze chorobę czy wypadek zajrzeli kiedyś śmierci w oczy i są przekonani, że zostało im darowane drugie życie. Wszyscy powtarzają niemal to samo: „Nauczyłem się docenić czas.. Już mnie nie stresują błahostki. Wiem, co jest ważne. Każdy dzień jest dla mnie cudem”. Dla mnie to zawsze niesamowicie mocna lekcja. „Docenić każdy dzień i to, co najważniejsze” – jaki to proste, wręcz banalne, ale ile trzeba przejść, żeby to zrozumieć…

Wielu z nas posiada doświadczenie towarzyszenia człowiekowi odchodzącemu z tego świata. Ja też mam kilka ważnych wspomnień, obrazów z tym związanych. Zauważyłem, że gdy ktoś odchodzi z tego świata, jest świadomy zbliżającego się końca, wierzcie mi, nigdy nie mówi o stanowiskach, jakie w życiu piastował, nie chce, aby pokazać mu odznaczenia czy medale, nie mówi o swych dokonaniach i jak wiele nadgodzin przepracował w biurze. Wiecie, siostry i bracia, czego człowiek pragnie najbardziej? Spokojnego sumienia i rodziny.

Nigdy nie słyszałem jaśniejszej odpowiedzi na pytanie, co w życiu się najbardziej liczy. Gdy człowiek się żegna, wszystko traci znaczenie, z wyjątkiem pojednania z Bogiem i więzi rodzinnych. Nie ma nic ważniejszego. Nie ma też nic smutniejszego, od refleksji umierającego człowieka, który mówi, że dopiero teraz, gdy odchodzi, to zrozumiał. Tak bardzo chciałby móc cofnąć czas. „Gdy Ty wyznaczyłeś mu kres, którego nie może przekroczyć, odwróć od niego swój wzrok, niech odpocznie, niech jak najemnik nacieszy dniem…”

Nie miejcie mi za złe, siostry i bracia, że w dzisiejszym rozważaniu nie mówię tak dużo o znaczeniu wiary w życie wieczne. Nie czynię tak, aby w jakikolwiek sposób umniejszać jej znaczenie. Chodzi o coś innego – o głębokie dowartościowanie każdej chwili, która jest nam tu dana.

Nie wiemy ile ich nam jeszcze pozostało. „Życie bywa jak kwiat polny”. Warto przeżyć je tak, aby nie żałować, aby wybrać to, co wartościowe, co chcielibyśmy mieć przy sobie do końca, co moglibyśmy z wdzięcznością wspomnieć wraz z ostatnim oddechem.

Jeśli to się uda, wtedy życie wieczne nie będzie jedynie ucieczką od problemów doczesności, nie zostanie sprowadzone do środka łagodzącego lęk przed śmiercią albo do bajki na dobranoc dla grzecznych dzieci.

Życie wieczne stanie się głęboką i uwalniającą radością. Bo tylko ten, kto kocha i docenia życie, kocha też Boga, który to życie nam dał. I zawsze będzie Bogu zawsze wdzięczny za to, że istotą życia są więzi, relacje, a ponad wszystko miłość, która nigdy nie ustaje. „Bo jeśli są proroctwa, przeminą – pisze apostoł Paweł. – Jeśli języki, ustaną, jeśli wiedza, wniwecz się obróci. Lecz Miłość nigdy nie ustaje”. (1 Kor 13).