Słuchaj, Izraelu! Pan jest Bogiem naszym, Pan jedynie!Będziesz tedy miłował Pana, Boga swego, z całego serca swego i z całej duszy swojej, i z całej siły swojej. V Mż 5,4-5


Dzisiaj, siostry i bracia, chciałbym Was zachęcić do niewiary. Nie, nie przejęzyczyłem się! Zachęcam, przynajmniej na chwilę, do porzucenia wyobrażenia o niebie i piekle, o zasadzie nagrody i kary, kija i marchewki. Zobaczmy do czego nas to doprowadzi…

Mam wrażenie, że wiele osób się boi. Boją się, choć szczerze wierzą i bardzo poważnie traktują swoją relację z Bogiem. Czego się tak boją? Czego, być może, wszyscy czasem się obawiamy? Boimy się, że nie jesteśmy wystarczająco dobrzy, aby Bóg nas zaakceptował. Myśl o Sądzie Ostatecznym i o wiecznej karze paraliżuje niejednego chrześcijanina, prowadząc do tego, że chciałby się najlepiej zamknąć w jakieś bezpiecznej tradycji, która oferuje gotowe, proste rozwiązania i nie pozwolić nikomu jej naruszyć. Gdy takich zalęknionych ludzi zbierze się więcej, zaczynają rodzić się wszelkiego rodzaju „izmy” – fundamentalizm, szowinizm, nacjonalizm, seksizm. Wszystkie – bez wyjątku – mają swe źródło w lęku przed kimś lub przed czymś.

Lęk przed Bogiem i przed życiem był doskonale znany Marcinowi Lutrowi. Powiedzmy otwarcie. Marcin Luter nie był szczęśliwym człowiekiem… Na szczęście do czasu.

Co mam czynić aby uniknąć straszliwego losu potępienia? – pytał nieraz Luter. Być może dziś, na tak zwanej ulicy, to pytanie nie jest przedmiotem jakichś ożywionych dyskusji. Ale zastanówmy się: gdy pod wpływem jakiegoś wydarzenia dotknie nas myśl o kruchości życia, o nieuniknionym i szybkim upływie czasu, o rzeczach, których w życiu już nie zrobimy i celach, których nie osiągniemy, ponieważ albo jest już za późno, albo zdrowie już nie to… Przyznajmy – nieraz niepokój, jakieś poczucie straty i winy zaczynają mocno dawać o sobie znać. Co dalej? – pytamy i jesteśmy bardzo blisko przeżyć, które skłoniły Marcin Lutra do intensywnych poszukiwań, a w kolejnym kroku do odkrycia, które zupełnie zmieniło tradycyjne spojrzenie na niebo i piekło, nagrodę i karę.

Nie było łatwo. Częstą odpowiedzią, jaką Luter otrzymywał na swoje pytania, było zalecenie posłuszeństwa kościelnym przełożonym, nakaz wykonywania kościelnych poleceń oraz pokorna wiara, że poza religijną instytucją nie ma zbawienia. A więc posłuszeństwo, karność, lęk i lojalność.

Widzimy, co się dzieje? Lęk przed potępieniem jest fantastycznym narzędziem panowania nad ludźmi. Jeśli uda mi się wzbudzić w kimś lęk, to mam nad nim władzę – to takie proste. Jeśli do tego za lojalność i bezwzględne posłuszeństwo obiecam wspaniałą nagrodę w wieczności, władza staje się absolutna, niepodważalna, a do tego nikt nie może złożyć reklamacji.

Tak, krytykuję to, co nieraz się głosi w kościołach. I będę krytykował zawsze, ponieważ to nie jest Ewangelia, która głosił Jezus.

On od lęku uwalniał, sprawiał, że ludzie otwierali się na życie, zrzucali z siebie ciężar, który ich paraliżował i sprawiał, że już niczego od życia nie oczekiwali. Ilu takich ludzi znamy dzisiaj? Być może są wśród nas! Być może sami tak się nieraz czujemy… A przecież ci, którzy spotkali Jezusa, znów chcieli żyć! I wcale nie dlatego, że ktoś został postraszony piekłem, a ktoś inny otrzymał instrukcję ze spisem treści, jak dostać się do nieba.

Jezus łamał układy religijnej władzy i dawał człowiekowi wolność. Wyzwalał go spod religijnego jarzma, w którym regułą była – przepraszam za dosadność – tresura: za posłuszeństwo nagroda, za nieposłuszeństwo kara.

Jak powiedziałem wcześniej, to był świetny układ dla tych, którzy sprawują władzę. Luter zderzył się z tym jak ze ścianą. Widział na każdym kroku zastraszonych ludzi, sam był zastraszony. To strach powodował, że ludzie sięgali do sakiewek i kieszeni. Wyciągali ostatni grosz i kupowali odpusty, aby choć na chwilę ukoić lęk, aby choć trochę złagodzić srogie oblicze Boga, tego okrutnego sędziego, wtrącającego ludzi do wiecznej otchłani.

Można powiedzieć, że w pewnym momencie Kościół zatrudniał zawodowych „handlarzy zbawieniem”, którzy w miastach i wsiach za odpowiednią kwotę sprzedawali wizy do nieba. Luter widział ten układ, który dawał Kościołowi panowanie, ale zabijał ducha Ewangelii. Bezwzględnie, metodycznie, jak sprawnie działająca machina władzy. W końcu jednak Lutrowi udało się wziąć do ręki Ewangelię i zrozumieć, jak bardzo dawał się wykorzystywać.

Ewangelia to nie kij i marchewka, ale wolność, a ponad wszystko – miłość. I to nie są frazesy. Zresztą, wystarczy tylko pomyśleć. Czy ktokolwiek zna przypadek, w którym udało się wzbudzić miłość poprzez strach? Czy ktoś zna osobę, która kogoś pokochała, będąc do tego zmuszona? Więc jeśli Jezus Chrystus mówił o miłości, to głosił też wolność. W tym tkwi tajemnica, że ludzie w obecności Jezusa tak dobrze się czuli i z ulgą zmieniali swoje życie, przepełnione dotąd lękiem i religijną presją.

Spróbujmy poszukać podobnej drogi. Wróćmy do myśli z początku i usuńmy z naszej wyobraźni wizję nieba i piekła. Chociaż na chwilę. A zatem piekło nie istnieje, nie istnieje też żadna księga, w której Bóg notuje moje dobre i złe uczynki, nie istnieje żadna niebiańska waga, na której moje czyny są ważone. Odsuwam te obrazy od siebie i zadaję sobie pytanie: gdyby te rzeczy nie istniały, jakim byłbym człowiekiem? Czy wierzyłbym w Boga, czy nie?

Gdybym wiedział, że cokolwiek bym w życiu nie uczynił, Bóg mnie za to nie potępi, jakim byłbym człowiekiem? Gdybym nie bał się Sądu Ostatecznego, jak wyglądałoby moje życie? Jeśli ktoś miałby ochotę odruchowo odpowiedzieć za Antonim Czechowem: „Hulaj dusza, piekła nie ma”, warto pomyśleć, w spokoju i szczerze: czy naprawdę jestem tym kim jestem, czy naprawdę czynię to, co czynię, tylko dlatego, że ktoś mnie kiedyś postraszył piekłem? Albo mnie przekonał, że jeśli będę się bardzo starał, to Bóg może da mi jakąś nagrodę?

Albo inaczej, czy naprawdę chciałbym kraść, oszukiwać, zdradzać, kłamać, ale staram się tego nie czynić, bo boję się kary? Naprawdę? A gdyby nie było kary, to bym to wszystko chciał czynić?

Przepraszam, że podaję tak banalne przykłady, ale jeśli mamy zapytać o miłość, to warto uświadomić sobie, że ona musi odrzucić wymienione dwie motywacje: strach przed karą Bożą i chęć zasłużenia sobie na nagrodę. Miłość musi zakładać wolność i brak lęku.

Wszystko mi wolno – pisał apostoł Paweł. Mogę czynić to, co chcę. Ale jeśli nie czynię tego, co innych krzywdzi, to nie dlatego, że boję się kary, ale chcę kierować się miłością. Rozumiem, że jeśli będę kłamał, to kłamstwo będzie mnie otaczać. Jeśli będę zdradzał, to zdrada będzie codziennością w moim życiu. Czy ktoś naprawdę pragnie, aby oszustwa, kłamstwa, zdrady otaczały jego osobę i życie?

Bóg kocha mnie bezwarunkowo i czegokolwiek bym nie uczynił, będzie mnie kochał nadal – jak ta świadomość może zmienić moje życie? A może nie zmieni wcale? Może tylko zrozumiem, że przykazania: Nie zabijaj, Nie kradnij, Będziesz miłował itd., to tak naprawdę to, co zawsze chciałem czynić i byłbym szczęśliwy, gdybym żył wśród ludzi, którzy też starają się je realizować? Może wcale nie potrzebuję straszenia piekłem, albo zachęty jakimiś nagrodami? Może potrzebuję zrozumienia czym jest miłość?

Wyjaśnił to Jezus, mówiąc: – Jeśli mnie miłujecie, przykazań moich przestrzegać będziecie. Nie z przymusu, ale z przekonania, że szczęściem wcale nie jest życie w egoizmie, zakłamaniu czy oszustwach…

Szczęściem byłby świat, w którym człowiek nie nienawidzi i nie prześladuje drugiego człowieka. Świat, w którym czulibyśmy się bezpiecznie. Świat wolny od wszelkich „izmów”.

Choć trudno uznać takie marzenia za realne, to gdzieś w głębi serca chyba większość z nas chciałaby żyć w świecie, gdzie się nie zabija, nie cudzołoży, nie kradnie, nie mówi fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu…

Religijność oparta na regule nagrody i kary zawsze będzie dzielić ludzi, a rządzić będą strach lub chciwość. Dlatego kluczem jest miłość, a żeby kochać musimy czuć się wolni.

I to wszystko! Kto kocha, ten wypełnił całe prawo.