Badacie Pisma, bo sądzicie, że macie w nich żywot wieczny; a one składają świadectwo o mnie; Ale mimo to do mnie przyjść nie chcecie, aby mieć żywot. Nie myślcie, że Ja was będę oskarżał przed Ojcem; oskarża was Mojżesz, w którym wy złożyliście nadzieję. Gdybyście bowiem wierzyli Mojżeszowi, wierzylibyście i mnie. O mnie bowiem on napisał. A jeśli jego pismom nie wierzycie, jakże uwierzycie moim słowom? Jan 5,39-40;46-47

Czy czytanie Pisma Świętego może stać się przeszkodą w poznaniu Boga? W kościele takie pytanie brzmi ekstrawagancko. Każdy wie, że Pismo Święte prowadzi do poznania Boga, do wiary i miłości. A jednak bywały sytuacje, w których czytanie Pisma Świętego, ba, nawet jego studiowanie – nie uchroniło ludzi przed fatalnymi pomyłkami odnośnie rozumienia Boga. Choć trzeba uczciwie przyznać, że przyczyną najczęściej nie było samo Pismo, ale raczej tezy, które ktoś zakładał, a następnie szukał w Piśmie ich potwierdzenia.

Chciałbym opowiedzieć historię, która wydarzyła się naprawdę. Została ona nawet zekranizowana, a film nosi tytuł „Come Sunday”.

Bohaterem jest bardzo popularny pastor, biskup jednego z największych Kościołów protestanckich w USA, Carlton Pearson. Bardzo skuteczny w nawracaniu ludzi do Boga (co czyni nawet, gdy podróżuje samolotem), bezkompromisowy, silny, dynamiczny.

W 1994 roku świat obiegły przerażające doniesienia o ludobójstwie w Rwandzie. W ciągu 100 dni ludzie z plemienia Hutu bestialsko zamordowali blisko milion Tutsi. Widok dzieci, kobiet, niewinnych ludzi rozpłatanych maczetami spowodował, że pastor Pearson zaczął kwestionować swą dotychczasową wiarę i na nowo konfrontować z Biblią.

W filmie jest poruszająca scena, gdy Pearson siedzi przed telewizorem, patrzy w otwartą Biblię i płacząc modli się: „Boże, jak możesz nazywać się miłosiernym i pozwalać, by ci ludzie tak cierpieli. Żaden z nich nie został zbawiony, nie znają Chrystusa, nie narodzili się na nowo, a gdy umrą, strącisz ich do piekła.”

W najbliższą niedzielę pastor podzielił się swymi myślami na nabożeństwie. Do głębi poruszony mówił, jak gorliwie się modlił, jak o tym wszystkim myślał i jak wreszcie usłyszał głos Boga: „Czy naprawdę uważasz, że strącam ich do piekła, gdy umierają?
Tak, odpowiedziałem, bo nie przyjęli Chrystusa do swego serca.”
A co Ty byś zrobił” – zapytał Bóg.
Musimy ich zbawić, musimy im głosić ewangelię.
Bóg odpowiedział: „W takim razie zbaw ich”.

Wierni zaczęli klaskać. Szybko jednak przestali, gdy Pearson dodał: „Bóg powiedział: „Zbaw ich. Połóż swoje dziecko spać, wyłącz telewizor, wsiądź do samolotu i zbaw ich.”
Boże, nie obarczaj mnie poczuciem winy, nie zbawię całego świata.” – prosił pastor.
Właśnie” – odpowiedział Bóg. „Nie zbawisz całego świata. Ja to zrobiłem!

Po kościele, przebiegł szmer niezadowolenia. Niektórzy zaczęli wychodzić. Gdy nabożeństwo się skończyło jeden ze starszych zboru wzburzony pytał: „Jeżeli ci ludzie z Afryki zostali zbawieni, to czy wszyscy zostaną zbawieni?
„Nie wiem.” – odpowiadał pastor. „Ale Bóg nie wysyła głodujących i cierpiących ludzi z Afryki do piekła.”

Przez cały tydzień Pearson był poddawany ogromnej presji. Ludzie atakowali go, mówiąc „Skoro nie trzeba przyjmować Chrystusa, to po co chodzić do kościoła?

Rada Kościoła kategorycznie wezwała go do odwołania herezji i nakazała mu wygłoszenie kazania na temat wersetu z Listu do Rzymian 10,9. Pastor uległ. W najbliższą niedzielę rozpoczął kazanie od wskazanych słów: „Bo Jeśli ustami swoimi wyznasz, że Jezus jest Panem, i uwierzysz w sercu swoim, że Bóg wzbudził go z martwych, zbawiony będziesz.”

To kluczowy werset, na którym opiera się przekonanie, że życie wieczne jest konsekwencją ludzkiego wyboru: „jeśli ustami wyznasz i uwierzysz”. Decyzja człowieka. Jednak w konsekwencji, wszyscy inni, którzy takiej decyzji nie podjęli, idą wprost do piekła.

Po przeczytaniu wersetu pastor przerwał kazanie. Zapadła głęboka cisza. Po chwili poprosił jednego z członków rady starszych, aby podszedł do pulpitu i przeczytał fragment z 1 listu Jana. Radny zaczął powoli i z wahaniem czytać: „Dzieci moje, to wam piszę, abyście nie grzeszyli. A jeśliby kto zgrzeszył, mamy orędownika u Ojca, Jezusa Chrystusa, który jest sprawiedliwy. On ci jest ubłaganiem za grzechy nasze, a nie tylko za nasze lecz i za grzechy całego świata.” Radny skończył, a pastor powtórzył: „…a nie tylko za nasze, lecz i za grzechy całego świata.” Jezus umarł za wszystkich! Za ludzi, w Afryce, którzy nigdy nie słyszeli dobrej nowiny, za umierające dzieci i matki, które na to patrzą też…

Ludzie byli oburzeni, teraz już gremialnie zaczęli wychodzić. Nie mogli się pogodzić, że nie trzeba wprost przyjąć Jezusa do serca, nie trzeba latami chodzić do kościoła, aby być zbawionym. Nastąpiła katastrofa. Zbór odwrócił się od pastora. Trzeba było sprzedać ławki, sprzęt, potem kościół. Pearson zapłacił wysoką cenę i został sam. Niezwykle poruszający obraz.

Mam wrażenie, że ludzie, którzy tworzyli tamtą wspólnotę, a byli to głównie bogaci, dobrze sytuowani zawodowo przedstawiciele klasy średniej i wyższej, nieświadomie ujawnili ogromny problem wielu społeczności, także protestanckich. Choć twierdzili, że co niedzielę z radością chodzą do kościoła, aby spotkać Boga, choć głosili, że są ludźmi wolnymi i szczęśliwymi, zbawionymi z łaski, to tak naprawdę, swoją chrześcijańską wiarę traktowali jak zasługę. To nie była wolność. To był zakon, uczynki, kary i nagrody. Dlatego tak bardzo nie mogli pogodzić się z myślą, że ktoś, kto nie czyni podobnie jak oni, miałby też zostać zbawiony. Też otrzymać to, co oni. „Jako to, przecież nie zasłużył, tak bez kolejki? Nie był godzien, tak jak my!

Wszyscy pamiętamy historię o synu marnotrawnym. Tam podobny problem miał starszy syn, który pozostał z ojcem. Miał ogromny żal, że ojciec zlitował się nad młodszym, który poszedł w świat i roztrwonił wszystko co miał. „Jakże to, ja cały czas się męczyłem, byłem posłuszny, pracowałem i miałbym być traktowany, jak ten, który roztrwonił wszystko?

Tymczasem Jezus ostrzega „Badacie Pisma, bo sądzicie, że macie w nich żywot wieczny; (…) ale mimo to do mnie przyjść nie chcecie, aby mieć żywot.” To był zawsze najmocniejszy zarzut, który Jezus kierował w stronę uczonych i faryzeuszy – „Studiujecie pisma, słowa Mojżesza znacie na pamięć, rozważacie ile kroków można zrobić w sabat, aby Bóg był zadowolony, ale zgubiliście miłość. Nie chcecie przyjść do mnie, gdy mówię o Bożej miłości. Jesteście legalistami mnożącymi prawa i stawiającymi je ponad Boga i człowieka.”

Niektórzy chrześcijanie z uwielbieniem przytaczają te historie, z surowością potępiają faryzeizm, po czym… postępują tak samo, albo i gorzej. Nie mieści im się w głowie, że miłość Boga mogłaby obejmować wszystkie jego dzieci, a nie tylko te chodzące do kościoła. Tymczasem w Biblii jest przepiękne Boże Słowo, dobra nowina o bezinteresownej miłości. O Bogu, który uczynił wszystko by zbawić, pojednać cały świat ze sobą.

Nie chciałbym być źle zrozumiany. Studiowanie Biblii, życie we wspólnocie Kościoła to podstawa. Potrzebujemy tego do wzrostu, wsparcia, doświadczenia bliskości z Bogiem i drugim człowiekiem. Ale bez miłości, potrafiącej cieszyć się ze zbawienia złoczyńcy na krzyżu, syna marnotrawnego i każdego, kto nie zasłużył (jak zresztą i my), wspólnota staje się własną karykaturą, pustą w środku, wykluczającą, cieszącą się wręcz z potępienia innych. „Choćbym miał dar prorokowania, i znał wszystkie tajemnice, i posiadał całą wiedzę, i choćbym miał pełnię wiary, tak żebym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym.” (1 Kor 13,2) – pisał apostoł Paweł.

Pomyślmy na koniec – jeśli ziemski, niedoskonały rodzic, uczyni dla swego dziecka wszystko i będzie je kochał bezwarunkowo, bez względu na okoliczności, to co może uczynić dla nas i dla wszystkich swoich dzieci Bóg, który jest pełnią miłości? Czy wyobrażamy sobie ziemskiego rodzica świadomie skazującego swe dziecko na nieustanny ból i cierpienie? Bo sobie na przykład zasłużyło? Nie? To trudne do wyobrażenia. Byłoby chore, nawet w przypadku niedoskonałych ludzi i naszej, niedoskonałej miłości.

To może pomyślmy, z jakich powodów Słowo Boże, nazywa Boga naszym Ojcem? Czy jego miłość nie jest znacznie większa i doskonalsza?

Bóg jest miłością” – ta świadomość uwalnia od lęku, zawiści, legalizmu, uczynkowości. Ta świadomość daje życie. Nie zbawimy świata, to oczywiste z jednego powodu – ponieważ to nie my zbawiamy. Zbawia Bóg i jego miłość. A właściwie czasem my też, jeśli inni poprzez nas Bożej miłości doświadczą.