Duch Wszechmocnego, Pana nade mną, gdyż Pan namaścił mnie, abym zwiastował ubogim dobrą nowinę; posłał mnie, abym opatrzył tych, których serca są skruszone, abym ogłosił jeńcom wyzwolenie, a ślepym przejrzenie, abym ogłosił rok łaski Pana (i dzień pomsty naszego Boga), abym pocieszył wszystkich zasmuconych (…) Iz 61,1-3,10-11

Słowa i symbole to potężne narzędzia kształtujące nasze życie. Przykładem może być zwykła kartka z kalendarza. Niby nic. Przecież niewiele zmieniło się od minionego tygodnia. A jednak. Mówimy o nowym początku, niektórzy składają postanowienia, patrzymy w przyszłość, składamy sobie życzenia i – co tu ukrywać – powoli zaczynamy czuć się starsi, a wraz z tym uczymy się doceniać potęgę i nieuchronność upływającego czasu.

„Jeszcze jeden oddech” to tytuł książki, napisanej przez lekarza-neurochirurga Paula Kalanithi. Powodem jej powstania była straszna diagnoza, którą nieco ponad 50-letni Kalanithi, otrzymał pewnego dnia. Był chory na raka, w stadium, które nie dawało większych nadziei. Tak zaczęła powstawać historia, której początek był znany. Znane też było najbardziej prawdopodobne zakończenie. Nie wiadomo było tylko, jak długo ta opowieść potrwa.

Lekarz, wytrącony z dotychczasowego życia, zadaje proste pytania. Mają one to do siebie, że prawie nikt ich sobie nie zadaje, dopóki nie musi, dopóki jego własna przemijalność ze sfery, abstrakcji i nieokreślonej dalekiej przyszłości, nie stanie się czymś absolutnie realnym. A zatem: co może się stać i czym się zajmę, jeśli będę żył jeszcze dziesięć lat, co – jeśli trzy lata, a co – jeżeli tylko dwa miesiące. Można powiedzieć, że takie pytania to przejaw nihilizmu, ponieważ co będzie to będzie, nic na to nie poradzę, trzeba żyć dniem dzisiejszym.

Lekarz jednak zauważył, że gdy koniec życia wyraźnie pojawi się na horyzoncie, człowiek nagle odkrywa, że między perspektywą miesiąca a perspektywą roku, jest ogromna różnica.  Z tego powodu autor książki chciałby za wszelką cenę wiedzieć, ile mu jeszcze zostało. Gwałtownie domagał się od lekarki prowadzącej tej informacji. Buntował się, gdy jej nie otrzymywał. Czuł się oszukany. W końcu musiał się z ta niewiedzą pogodzić, musiał z nią żyć. I w tej właśnie chwili, widząc wyraźnie swój koniec, doznał objawienia – „Nieważne ile mi dni zostało, ważne, jak je przeżyję”. Ta myśl, przyniosła mu pokój, stała się jego zbawieniem. „Nieważne ile mi dni zostało, ważne, jak je przeżyję”. Właściwie każdy mógłby powtórzyć to samo i byłaby to prawda, która wyzwala.

Każdy człowiek potrzebuje wybawienia. To nie jest tylko kościelny truizm. To nie jest myśl, która dotyczy jedynie ludzi wierzących. Każdy człowiek, aby mógł żyć w zgodzie z samym sobą, musi znaleźć odpowiedź na pytanie, jak chcę przeżyć te dni, które mi zostały i dlaczego chcę je tak przeżyć. Wszak nikt z tego świata – jak ktoś powiedział – nie wyjdzie żywy. To tylko kwestia czasu.

Może się wydawać, że najbardziej chrześcijańską odpowiedzią byłoby życie, którego celem jest pójście do nieba. Tak najprościej rozumiemy zbawienie. Tak też wypada w kościele powiedzieć, tak jest pięknie, wzniośle i pobożnie, ale – niestety jest jedno „ale”, bardzo duże „ale” – dla większości z nas zbawienie, jako pójście po śmierci do tak zwanego nieba – wybaczcie, że powiem to wprost – nie brzmi zbyt realnie.

Czasem mamy z tego powodu poczucie winy. Czasem wyrzucamy sobie, że mamy słabą wiarę, ale nie potrafimy tego zmienić. Jesteśmy ludźmi, znamy to, co ludzkie, tutaj jest miejsce, które mimo wszystko kochamy, w którym się jakoś odnajdujemy. Boże Królestwo, raj, niebo, to zbyt duża niewiadoma, zbyt wzniosła poetyka.

Jeśli zapytać: czy wierzysz w życie wieczne? Tak!

Czy wierzysz, że Boże Królestwo w niebiosach to najwspanialsze miejsce do życia? Tak!

Czy chciałbyś tam się dostać? Tak!

Gdybyś mogła/mógł pójść tam teraz, czy chciałabyś/chciałbyś. Nie!

Jeśli czasem tak ktoś myśli, to chciałbym powiedzieć, że według mojego doświadczenia w ten sposób myśli większość ludzi wierzących – choć nie wszyscy się do tego przyznają. Nie wypada. Raczej mówimy „świat nie jest domem mym”, „moja ojczyzna jest w niebie”, „chciałbym już zamieszkać w Bożym Królestwie”. Niemniej takie twierdzenia wydają się często pobożnością na wyrost. I nie mam tu na myśli ludzi, którzy głęboko cierpią i mają świadomość, że odejście z tego świata będzie wyzwoleniem. Myślę o jednak większości w miarę zdrowych i sprawnych.

Podam przykład. W XIII wieku rycerstwo francuskie na czele z królem Ludwikiem IX dokonało najazdu na Bliski Wschód. Dziś nazywamy to VI Wyprawą Krzyżową. Celem było zdobycie Doliny Nilu i przekształcenie Egiptu w  chrześcijański przyczółek.

Niestety podczas bitwy pod Al-Mansurą krzyżowcy zostali pokonani. Jeden z nich, Jean de Joinville, napisał później w pamiętniku, że gdy postanowili się poddać, któryś z jego ludzi powiedział: „Panie, nie podzielam tego pomysłu […].  Jestem za tym, żeby nas zabili, bo w ten sposób wszyscy pójdziemy do raju”. De Joinville skomentował to krótko: „Ale my tak nie uważaliśmy”.

Niestety nie wyjaśnił powodów, dlaczego tak uważali. Krzyżowcy byli ludźmi, którzy opuścili piękne francuskie zamki i ruszyli na krucjatę, ponieważ wierzyli w obietnicę wiecznego raju. Przynajmniej w teorii, prawda? Dlaczego zatem, gdy od nieustającego szczęścia w niebiesiech dzieliła ich tylko chwila, zrezygnowali? Dlaczego woleli wybrać niewolę u znienawidzonych muzułmanów, zamiast rajskiego szczęścia?

Czyżby, mimo wiary w rajskie szczęście, w chwili prawdy, woleli wybrać rozwiązanie gorsze, ale bardziej znane?

Przypomina się też anegdota, którą opowiedział kiedyś nieżyjący już ks. Jan Twardowski. Słynna zakopianka. Zima, ciemno, na drodze zalega śnieg, ślisko. Drogą jedzie autobus do Poronina. Z przodu, obok kierowcy siedzi ksiądz. Nagle autobusem zarzuciło, kierowca mocną skręcił, coś szarpnęło, coś uderzyło i zrobiło się cicho.

Przestraszony ksiądz otrząsnął się z wrażenia i pytająco podniósł głowę w stronę kierowcy.

– Proszę księdza – powiedział kierowca – Mało brakowało, a znalazłby się ksiądz w niebie!

– Boże uchowaj! – krzyknął ksiądz.

Te przykłady pokazują, że obietnica wiecznego raju wielu ludziom, i to głęboko wierzącym, wydaje się czasem niepewna i nieznana. I podkreślam, nie ma powodu, by obarczać się poczuciem winy. Niebo, Boże Królestwo, raj, to metafory, mające nam przybliżyć – podkreślam przybliżyć, a nie opisać – to, co nieopisane i całkowicie różne od wszystkiego, co znamy. Poza tym, to jedna z wielu metafor biblijnych, odnoszących się do zbawienia.

Na przykład ludzie Starego Testamentu w ogóle nie odnosili zbawienia do życia wiecznego, a jednak zbawienie, było dla nich szczęściem. Dla nich nie istniała niebiańska nagroda za życie. Istniało za to życie z Bogiem tu, na ziemi. Ono dawało szczęście, poczucie bezpieczeństwa. Życie z Bogiem było zbawieniem. „(…) Pan namaścił mnie, abym zwiastował ubogim dobrą nowinę – pisze z entuzjazmem Izajasz – posłał mnie, abym opatrzył tych, których serca są skruszone, abym ogłosił jeńcom wyzwolenie, a ślepym przejrzenie, abym ogłosił rok łaski Pana (i dzień pomsty naszego Boga), abym pocieszył wszystkich zasmuconych.” My jesteśmy w tej wspaniałej sytuacji, w której do zbawienia, jako życia z Bogiem na ziemi możemy dodać szerszą perspektywę, która przyniósł nam Nowy Testament.

Istotą zbawienia nadal jednak pozostała więź z Bogiem. Ona znosi napięcie między życiem na ziemi a perspektywą przejścia do innej rzeczywistości. Pięknie o tym mówił Jezus w Kazaniu na Górze. „Szukajcie najpierw Królestwa Bożego” – powiedział. Ale nie wpatrując się w niebo, nie negując znaczenie wartości życia. Zbawienie to nie tylko niebo. Zbawienie, to życie, bez nadmiernej troski już tu na ziemi. „Przypatrzcie się ptakom w powietrzu: nie sieją ani żną i nie zbierają do spichlerzy, a Ojciec wasz niebieski je żywi. Czyż wy nie jesteście ważniejsi niż one? (…) Przypatrzcie się liliom na polu, jak rosną: nie pracują ani przędą. A powiadam wam: nawet Salomon w całym swoim przepychu nie był tak ubrany jak jedna z nich.” (BT, Mt 26-29).

Idea życia wiecznego, jest piękną metaforą przyszłej bliskości z Bogiem, ale nie jest sednem naszego życia. Istotą jest relacja i bliskość już tu na ziemi. Nasze życie nie jest mało znaczącym epizodem. Na ziemi jest wszystkim, co mamy. Zbawienie nie wyrywa nas ze świata i ziemskiego życia, ale nadaje mus sens. Sprawia, że przestaje mieć kluczowe znaczenie ile dni tu jeszcze przeżyję. Ważne, jak te dni przeżyję.